Pióro ma cięte bo pisał w czasach świetności w "NIE" -Urbana.
A ,że ten tekst jest"jajcarski" i ja się z nim utożsamiam więc polecam
go moim czytelnikom z nadzieją,że Gadzinowski się nie obrazi,
no bo o co ?
Gadzinowski: Leszek Czarny |
Leszek Miller został nominowany do tytułu naczelnej kanalii krajowej sceny politycznej przez krajowe media. Nie pierwszy raz zresztą.
W 1991 roku też wciskano mu kartę „Czarnego Piotrusia” i próbowano wyrzucić z życia politycznego. Włodek Cimoszewicz publicznie nawet apelował do Millera, aby złożył swój mandat poselski.
A wszystko to za kontakty z ówczesnym wiceprezydentem ZSRR Gienadijem Iwanowiczem Janajewem. Za to, że Miller podobno pomagał ostatniemu pierwszemu sekretarzowi KC PZPR Mieczysławowi Rakowskiemu pożyczyć pieniądze od bratniej partii, od KPZR. Na pokrycie kosztów rozwiązania PZPR.
Wtedy sam fakt pożyczania pieniędzy był już wielce niemoralny. Dzisiaj trudno znaleźć kogoś, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, bez jarzma kredytowego.
Dzisiaj czołowi krajowi moraliści polityczni cieszą się jak dzieci, wspominając wyprowadzany sztandar i pogrzeb PZPR. Ale za pomoc w uśmiercaniu PZPR towarzyszom radzieckim nie dziękują. Niewdzięczni hipokryci.
Rolę Gienadija Iwanowicza Janajewa zagrał dzisiaj Jarosław prezes Kaczyński. Podobnie jak wtedy, dla czołowych krajowych moralizatorów i komentatorów politycznych mało ważne było, o czym obaj liderzy opozycyjnych partii rozmawiali.
Ważne, czyli złe, było już samo ich spotkanie.
Ten ostatni kontakt z Kaczyńskim pobrudził, w opinii czołowych krajowych moralizatorów i komentatorów politycznych, wielce Millera, ale już nie Kaczyńskiego, bo wcześniej, też w ich opinii, Millerowi odrosła utracona cnota polityczna.
A Kaczyński stoi teraz tam, gdzie w 1991 roku stał Gienka Iwanowicz.
Jeszcze niedawno ci sami moraliści i komentatorzy zarzucali liderowi NSZZ „Solidarności” Piotrowi Dudzie podobny, ohydny występek. Że stanął obok Millera widoku publicznym. Nie tylko stanął, ale też wspólnie zaśpiewali przenajświętsze „Mury” Jacka Kaczmarskiego.
I jeszcze, co najgorsze, Miller znał „Murów” wszystkie zwrotki, co nie jest takie znów popularne nawet w środowiskach postsolidarnościowych.
Zaraz potem do powszechnej nagonki na Millera dołączył się Urban. Zdziwiło mnie to nieco, bo przecież Łysy zawsze był solistą i gardził śpiewem w medialnych chórach, na podaną im nutę. Widać długotrwała ciasnota niszy robi swoje.
Waląc w Millera, Urban jednocześnie pociągnął łacha z kobiety premier doktor Kopacz i aby dodatkowo prawdziwych Polaków zszokować, bo to lubi, „bo to umi”, bo mogą drugi raz go już w tym roku do telewizora nie zaprosić, ogłosił, urbi et orbi, że zagłosował na Platformę Obywatelską.
To było za wiele jak na wielką pojemność umysłów wielokrotnie tu wspomnianych.
Jedni, aby pobrudzić Urbanem rządzących, okrzyknęli go nowym rzecznikiem prasowym Platformy Obywatelskiej.
Inni, jak Roman Giertych, mecenasem czasem zwany, rozpoznali w Urbanie tajnego współpracownika PiS.
Nie próżnował też Miller. Poleciał klasycznym Urbanem i publicznie obiecał Łysemu, swemu dawnemu kochankowi politycznemu zresztą, że z satysfakcją przyjdzie na jego pogrzeb.
Oburzyło to wielce aktualnego naczelnego lewicowca czołowych krajowych mediów Jacka Żakowskiego. Bo wielce go zniesmaczył ten niesmaczny styl Millera.
Zdziwiło mnie to wielce, bo znam Jacka Żakowskiego od lat. Wiem, że dużo czytał, czyta i długo jeszcze czytał będzie. A jednak nie zna „Napluję na wasze groby” Borisa Viana. Tytułu kultowego w redakcji „Nie” za jej dobrych czasów.
Zresztą sam obiecałem Urbanowi, że na pewno przyjdę na jego pogrzeb. Nie cierpię tych ceremonii, o czym wie on doskonale, na swój pogrzeb na pewno nie pójdę, ale na Urbana – stawię się. Bez wymówek.
Zwłaszcza, że obiecał mi krótkie uroczystości pochówkowe, za to długą stypę.
Imprezę w stylu dawnego „Nie”.
Echa takich znajdziecie w powieści „Marsz Polonia” zasłużonego literata Jerzego Pilcha.
Leszek Miller został naczelną kanalią polskiego życia politycznego, bo spotkał się z żywym, rozgorączkowanym Kaczyńskim i zadeklarował przyszłe, bliskie spotkanie z zimnym Urbanem.
Bo poziom krajowej politycznej publicystyki spadł do poziomu tabloidalnej moralistyki.
Do stylu politycznego pudelka.
Do rozważań – kto z kim, a nie – dlaczego?
Piotr Gadzinowski
PS. Leszek Miller skazywany w 1991 roku za stosunki z Janajewem na śmierć polityczną został w 1996 roku szefem Urzędu Rady Ministrów w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, a potem ministrem administracji i spraw wewnętrznych w tym rządzie. Potem 16 kwietnia 2003 w Atenach premier Leszek Miler, wraz ze swymi ministrami, Włodzimierzem Cimoszewiczem i Danutą Hubner, podpisał Traktat Akcesyjny wprowadzający Polskę do Unii Europejskiej.
Gienadij Iwanowicz umarł w 2010 roku na raka płuc.
|
Lubię pana Piotra i czytam wszystkie jego teksty - zawsze z humorem z najwyższej półki. Wczoraj w jednej ze stacji telewizyjnych bronił nękanego Generała Kiszczaka przed oszalałym z nienawiści polskim prawicowcem. A byłego premiera Millera nieprzerwanie cenię, podziwiam i szanuję.
OdpowiedzUsuń"Ważne, czyli złe, było już samo ich spotkanie." Tu pan redaktor, najzwyczajniej w świecie, wsłuchał się w tylko jedna stronę. De facto utożsamiając się z wersją Millera, który w ten właśnie sposób, zaciemnia swoją ewidentną wpadkę. Tak bowiem większość mediów, jak i ich czytelników, miała za złe Millerowi, to co po owym spotkaniu, wtórując Kaczyńskiemu, powiedział (wygłosił), a nie sam fakt spotkania. No cóż, nie pierwszy to raz Miller (jak większość polityków), wypiera się własnej głupoty, metodą odwracania kota ogonem.
OdpowiedzUsuńPrzypomnę, Miller kategorycznie domagał się wówczas skrócenia kadencji, świeżo wybranych organów samorządowych. Przyznając w ten sposób rację Kaczyńskiemu, który domagał się powtórzenia wyborów, bowiem w jego mniemaniu były sfałszowane. Żadne więc zaklinanie rzeczywistości, tak przez samego przewodniczącego SLD, jak i pana Gadzinowskiego, nie pomoże. Choć, jak powszechnie wiadomo, "ciemny lud wszystko kupi". Przy czym lud poddany Kaczyńskiemu pozostanie przekonany, że Miller przyznał, iż wybory zostały sfałszowane. Zaś lud poddany SLD, będzie uparcie twierdził, iż to "demokratyczne" spotkanie obu szefów partii, stało się podstawą rzekomej nagonki na ich wodza.
Pomyślności.