czwartek, 8 grudnia 2016

POWRÓT



Złoty medalista,Bartłomiej Misiewicz ponownie jest rzecznikiem MON
i szefem gabinetu politycznego ministra obrony - informacja ta ukazała
się na stronie MON.

Od lat piszę,że Sądy i Prokuratury są niezależne,ale czy ta niezależność
dotyczy pracujących tam sędziów czy prokuratorów to zadanie trudne
i niewykonalne dla przeciętnego obywatela.
Przykłady z przeszłości,czyli sprawowania władzy przez PiS, częste
delikatnie mówiąc ,niezrozumiałe decyzje tych organów które ujawnione
po latach szokowały opinię publiczną pojawiały się również po zmianie
ekipy rządzącej. Afera "Amber Gold" która dziś jest wyjaśniana przez
Sejmowa Komisję Śledczą wykazuje nierzetelność członków III władzy
w wykonywaniu swoich obowiązków.

Ze zrozumiałych względów nie mogę napisać,że doszło do jakichkolwiek
przestępstw ponieważ nie mam na to żadnych dowodów, a moje podejrzenia
czy przypuszczenia nie są wiele warte.

Dlatego nie dziwi mnie stanowisko Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie
Trybunalskim o umorzeniu sprawy "ze względu na brak znamion czynu
zabronionego" w śledztwie dotyczącym obietnic jakie rzekomo miał
składać B.Misiewicz radnym Platformy w Bełchatowie.
Drugi wątek dotyczący B.Misiewicza to powołanie Misiewicza do rady
nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej mimo braku wyższego wykształcenia
oraz braku państwowego kursu na członków rad nadzorczych.
W listopadzie br.Prokuratura Okręgowa w Warszawie odmówiła
wszczęcia śledztwa w tej sprawie. MIAŁA RACJĘ.
W międzyczasie, prasa informowała , że ze statutu PGZ został wykreślony
zapis o tym, że kandydat na członka jej rady nadzorczej
powinien przejść państwowy kurs na członków rad nadzorczych.
Dziwny i niezrozumiały,to znaczy zrozumiały dla mnie zbieg okoliczności.

Przypominać czytelnikom chyba nie muszę,że ministrem sprawiedliwości
i prokuratorem generalnym w jednym jest Zbigniew Ziobro.
Minister Macierewicz stwierdził iż "blokowanie jego (Misiewicza) powrotu
do pracy byłoby niewłaściwe". -
Oczywiście musi jak najszybciej dokończyć studia - dodał szef MON.

Życzę p.Misiewiczowi  dobrych wyników w nauce na kierunku
polityczno-prawniczym który nie istnieje w  Wyższej Szkole Kultury Społecznej
i Medialnej zarządzanej przez Oj-dyr. T.Rydzyka która istnieje i ma się dobrze.

                                            http://www.liiil.pl/promujnotke

środa, 7 grudnia 2016

...POLITYK GŁUPSZY


Dziennikarz pisze o powrocie Szydło i towarzyszących jej osób z Londynu.
Wydawało się,że po tragicznej katastrofie  w Smoleńsku w której zginęła
większość polityków PiS na czele z prezydentem Kaczyńskim procedury
dotyczące podróżny ważnych polityków,będą jak nigdy dotąd przestrzegane.

Niestety,mimo zmiany rządu,tak mocno doświadczonego śmiercią
"elity Narodu" w dalszym ciągu lekceważone są podstawowe przepisy
dotyczące podróżowania najważniejszych przedstawicieli władzy.

Równocześnie nie należy pomijać,kompletną ignorancję organizatorki
londyńskiego incydentu tak bulwersującego opinię publiczną.
Beata Kempa,Szefowa Kancelarii Premiera,jak twierdzi jej partyjny kolega,
"nie rozróżnia pewnych rzeczy".Po prostu nie ma pojęcia o tym co zrobiła
i co mówi o nieistniejącej ' cywilnej,tajnej instrukcji HEAD.

Cała sytuacja jest dokładnie analizowana przez wszystkie media,
wczorajsza notka dokładnie opisuje to wydarzenie:
http://stary-bob.blogspot.co.at/2016/12/polak-gupi.html

Oprócz wszystkich zasad dotyczących podróżowania VIP-ów,
jak np.imienna lista pasażerów złamano jedną z głównych zasad
a mianowicie podróż jednym samolotem przedstawicieli rządu
którym przepisy tego zabraniają.Tę zasadę zlekceważono w Smoleńsku,
do dziś opłakując skutki własnej głupoty i twierdząc,że to zamach
złamano ja również w czasie lotu z Londynu.
Na pokładzie samolotu,nie powinni razem podróżować premier i pierwszy
wicepremier a podróżowali wbrew instrukcji.
Uzupełnienie ewentualnych ofiar katastrofy stanowili ministrowie
resortów siłowych.Błaszczyk,Macierewicz.szef MSZ=Waszczykowski
czy jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii - gen,Tomaszycki.

Gdyby,nie daj Boże nastąpił "zamach" to kogo pozostali w kraju pisowcy
by obciążyli?Tusk w Brukseli,Putin w Moskwie a Arabski na ławie oskarżonych.
I na tej ławie,profilaktycznie,po dymisji powinna znaleźć się Beata Kempa.
Byłby to doskonały przykład na przyszłość i pokazanie,że nawet ",,święte krowy"
jeżeli popełnią błąd będą surowo karane.

                                       http://www.liiil.pl/promujnotke


wtorek, 6 grudnia 2016

...POLAK GŁUPI...

Premier Beata Szydło na lotnisku w Londynie, 28.11.2016


Brazylijskie embraery 175 w biało-czerwonych barwach miały zastąpić po 10 kwietnia 2010 r. niewydolny i opisany za pomocą niejasnych procedur system transportu VIP-ów tupolewami i wysłużonymi jakami. Do niedawna wierzyłem, że on działa. Po hekatombie smoleńskiej chciałem w to wierzyć. Do ubiegłego poniedziałku, gdy na własne oczy przekonałem się, jak głęboko tkwi w nas tupolewizm.

 Doktryna, w myśl której można podjąć nawet najbardziej absurdalną próbę załatwienia sprawy wagi państwowej bez przewidzenia potencjalnie tragicznych konsekwencji. Lewą ręką przez prawe ucho. Na zasadzie "jakoś to będzie". Choroba, która - jako jedna z przyczyn - doprowadziła do śmierci 96 najważniejszych osób w państwie na lotnisku Siewiernyj, dała znów o sobie znać w ubiegłym tygodniu. Podczas powrotu szefowej polskiego rządu Beaty Szydło z Londynu. Tym razem za sprawą determinacji kapitana odpowiedzialnego za rejs i brytyjskiej obsługi naziemnej się udało.

Londyn. Ulica Portland Place w handlowej dzielnicy Marylebone. Ambasada RP. Godziny wczesnowieczorne. Dziennikarze, którzy towarzyszyli premier Szydło podczas brytyjsko-polskich konsultacji rządowych, wsiadają do busa, który zawiezie ich na oddalone o 50 km lotnisko w Luton. Słyszałem o dwóch wersjach powrotu do kraju. Pierwsza zakłada, że reporterzy odlecą wojskową casą, tą samą, którą tuż przed południem przylecieli do Londynu. Druga: będzie to rządowy embraer 175. Lot tym pierwszym trwa około czterech godzin, drugi jest krótszy o półtorej godziny. W terminalu okazuje się, że wygrał wariant numer dwa.

Odprawa. Zajmujemy miejsca na pokładzie. Po kilku minutach wchodzą przedstawiciele rządu. Szybko na jaw wychodzi prosta prawda: dwóch samolotów nie da się zapakować do jednego. Brakuje miejsc. Kilka osób stoi.

Zaczynają się nerwowe negocjacje: kto leci, kto zostaje na casę, która wystartuje za sześć godzin. Pozbycie się nadbagażu w postaci osób stojących nie rozwiązuje problemu. Po krótkiej analizie okazuje się, że samolot nadal jest źle wyważony (większość siedzi z tyłu, z przodu jest salonka z mniejszą liczbą osób). Trzeba zwolnić jeszcze dwa tylne rzędy. W sumie osiem miejsc.

Jeden z ministrów korporacyjnym tonem namawia swoich współpracowników: Basiu, Wiesiu, Czesiu, Krzysiu (imiona zmienione), wysiądźcie. W odpowiedzi słyszy: Ale szefie, tylu godzin czekać nie dam rady. Mam problemy z kręgosłupem. W sumie kobieta musiałaby pozostać na lotnisku jeszcze 6 godzin i cztery godziny spędzić na pokładzie casy.

Stewardesy, zamiast przeprowadzić standardowe procedury bezpieczeństwa, nie ze swojej woli stają się stroną absurdalnej debaty. Michał Karnowski, publicysta tygodnika „wSieci”, nie wytrzymuje i ustępuje miejsca urzędniczce, która ma problemy z kręgosłupem. To jednak za mało, by wyważyć samolot. Polowanie na zbędne kilogramy trwa w najlepsze. Obsługa naziemna w Luton staje się coraz bardziej nerwowa. Nie zgodzi się na wylot źle wyważonego samolotu.

Na pokładzie zbyt ciężkiej maszyny mają się znaleźć: szefowa rządu Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szef MON Antoni Macierewicz, szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak i jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii generał Marek Tomaszycki (VIP-ów jest zresztą znacznie więcej). Przedstawiciele najważniejszych resortów siłowych, premier i jej pierwszy zastępca w źle wyważonym samolocie, który ma zaraz wylecieć. Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Nie wierzy też kapitan embraera. Zirytowany wychodzi z kabiny i informuje, że nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany. Nie ma jednak osoby, która mogłaby to zrobić. Ktoś podjął decyzję o połączeniu dwóch transportów w jeden, nikt jednak nie chce podjąć decyzji o ich rozłączeniu. Panuje przekonanie, że na pewno da się to wszystko jakoś ogarnąć.

W końcu, po kilkudziesięciu minutach negocjacji, samolot opuszcza grupa ochotników i tych, którzy zostali nakłonieni do wyjścia przez swoich szefów. Jeden z dziennikarzy relacjonuje ministrowi Waszczykowskiemu, o co chodzi w zamieszaniu. Pada określenie: to tupolewizm. Z niemal godzinnym opóźnieniem samolot, w końcu prawidłowo wyważony, odlatuje do Polski. Brytyjska obsługa naziemna oddycha z ulgą.

Właściwie nic się nie stało, wszystko skończyło się dobrze. Zostaje jednak kilka kluczowych pytań:

- Dlaczego na pokładzie tego samolotu znaleźli się jednocześnie: premier, wicepremier, szefowie MSZ, MON, MSW i dowódca operacyjny sił zbrojnych?

- Kto podjął decyzję o połączeniu pokładów?

- Jak obliczył, że dwa samoloty można zmieścić w jednym?

- Dlaczego nie było nikogo, kto mógłby jedną decyzją to wszystko odwrócić?

- Dlaczego pasażerowie najważniejszego w tym dniu samolotu państwa polskiego nie mieli przypisanych miejsc, numerowanych, jak w rejsowym samolocie? (Oznaczone miejsca mają nawet afgańskie linie Kam Air, którymi w przeszłości podróżowałem).

- Jak doszło do rozpisania listy pasażerów? I czy osoba ją rozpisująca znała zasady wyważenia rządowego embraera?

- Dlaczego pilota sprowokowano do zainterweniowania w tej absurdalnej sprawie? (Choć może to i lepiej, bo wykazał się rozsądkiem, za który powinien dostać państwowe odznaczenie).

- Na jakiej zasadzie wyproszono z maszyny osoby pracujące dla rządu, które embraerem przyleciały do Londynu?

Na koniec jeszcze jedno. Pani premier, czterdziestomilionowy naród nie zasługuje na to, by jego liderzy podróżowali w takich warunkach. Sam do dziś nie przepracowałem traumy 10 kwietnia. Jednego jednak jestem pewien: po raz drugi nie byłbym w stanie wyjaśnić swoim synom, dlaczego przez Warszawę, zadrzewioną ulicą Żwirki i Wigury, która kojarzy im się z wylotami na wakacje, suną dziesiątki trumien zawinięte w biało-czerwone flagi.

Relacjonował:dziennikarz Zbigniew Parafianowicz, świadek zdarzenia.

Jest takie angielskie powiedzenie   "to kick against the pricks",
co w dowolnym,moim tłumaczeniu, za które z góry przepraszam brzmi:
Szkoda głową o mur tłuc,kto był bucem,będzie buc.



                                       http://www.liiil.pl/promujnotke