SZAMPAŃSKIEJ ZABAWY ORAZ WSZELKIEJ POMYŚLNOŚCI
W NOWYM 2015 ROKU
ŻYCZY
STARY BOB

http://www.liiil.pl/promujnotke
![]()
Połowa Polek i Polaków nie chodzi na wybory, konsekwentnie odmawia politykom prawa do reprezentowania ogółu, a jednocześnie nie robi nic, by doprowadzić do realnej zmiany. Nie ufamy politykom i jednocześnie deklarujemy, że polityka nie ma wpływu na nasze życie. Dziwne.
Czy naprawdę ktoś jeszcze może wierzyć, że Radosław Sikorski zwany Radkiem, tweetujący nałogowo były minister spraw zagranicznych, oszczędny, gdy idzie o wydawanie własnych, w odróżnieniu od publicznych pieniędzy, przejechał w ciągu 5 lat prywatnym samochodem trasę równą dwukrotnemu okrążeniu kuli ziemskiej? Radosław, co za wino do prywatno/służbowej kolacji płacić się wzbraniał, sprawom poselskim poświęcił swoje wychuchane autko? Po pizzę wysyłał ministerialną limuzynę pełną czujnych jak lisy BOR-owców, ale na spotkanie z ulubionym i czekającym nań w okolicznych wsiach i miasteczkach elektoratem zajeżdżał własnym wozem. Etyczny i moralny jak nie przymierzając angielski lord. Radosław niepokalany, co innych mniej moralnych posłów za przewiny rozliczne ścigać nakazał, w chwili, gdy dziennikarze zaczęli przyglądać się jego własnym finansowym rozliczeniom, udał się w podróż do Świętego Mikołaja. Może i był w tym jakiś wielki polityczny zamysł, ale ja go nie potrafię dostrzec.
W kraju toczy się głośne i publiczne rozliczanie polityków z ich wydatków, a marszałek Sejmu, druga po prezydencie osoba w państwie, konsulat honorowy na kole podbiegunowym postanowił otworzyć własnoręcznie. Rzecz jasna w otoczeniu licznej świty parlamentarzystów i dziennikarzy. Dotąd, choć konsulatów honorowych na świecie parę już otwarto – tak paradnie nie było nigdzie. A co? Kto bogatemu zabroni z elfami w śnieżki pograć, zwłaszcza że w Warszawie śniegu nie widać i święta pewnie będą szaro bure, a nie rozkosznie bielutkie?
Nie wiem kto podsunął byłemu ministrowi spraw zagranicznych ten uroczy sposobik na ocieplenie wizerunku. Czy Radosław Sikorski proszący Świętego Mikołaja o bogate prezenty dla wszystkich, którzy na to zasłużyli, miał na myśli siebie i swoich partyjnych kolegów z ministerstwa zdrowia? Czy też przyłapany na finansowych przekręcikach, dzięki którym zaokrąglał domowy budżecik, w tej sytuacji postanowił odpowiedzialność za podarki dla rodziny przenieść na świętego? Nie wiem. Przewiduję za to, że kolejna wielka podróż Radosława nie bardzo mu pomoże. A kiedy na jaw wyjdą koszty wycieczki do Rovaniemi, może być jeszcze mniej świątecznie. Ale nie mniej śmiesznie.
Zwłaszcza jeśli zapracowana po łokcie premier Ewa Kopacz kolejny raz wezwie nieposłusznego Radka na dywanik i, za nic mając (jak to już bywało) jego marszałkowską godność, zbeszta Radosława porządnie i poprawić się natychmiast rozkaże. Poprawić - ale dlaczego, wołać będzie marszałek – przecież mogłem brać jeszcze więcej, a nie brałem. To pochwała mi się należy, a nie opieprzanie. Ministrowie Arłukowicz i Neuman brali więcej, a ich osiągnięcia polityczne i merytoryczne na powierzonym im odcinku są równe moim, czyli niedostrzegalne. Ich besztaj, im pogróź premierowskim palcem, bo i tak nic więcej zrobić nie możesz.
Który premier wywali choćby i najgorszego ministra w kilka miesięcy przed wyborami? Żaden. A że ludzie jakoś coraz mniej przyjaźnie spoglądają w naszą stronę - Ewo, ty nie martw się. Już niedługo niezawodny jak zwykle prezes i jego stronnicy nam pomogą. Warszawę marszem swoim zablokują. Ludziom się powie, że idąc - Polskę podpalają, demokrację naszą niszczą. Ludzi się nimi nastraszy, to od razu znów nam wybaczą i pokochają. Jako przewidywalnych i gwarantujących spokój.
To jasne i oczywiste. Na prezesa zawsze można liczyć. I na Monikę Olejnik. Mecenasa Giertycha do swojej i naszej „Kropki nad i” zaprosi. Mecenas nasze drobne błędy narodowi objaśni i z przekrętów zasługi raz dwa będą. Toć kolega on nasz i stronnik zaufany, a że do partii naszej jeszcze się nie zapisał, to wiarygodny jest dla każdego. W wiarygodności i bezstronności doścignął już prawie panią Monikę. Więc od mojej kilometrówki, Ewo, się już odczep. I zamiast ścigać kolegów z własnej partii, goń kolegów prezesa, np. wicemarszałka Kuchcińskiego. Też dużo jeździ swoim za nieswoje.
Do końca tej kadencji parlamentu został niespełna rok. Niewiele już się da zrobić. Ale jeśli komukolwiek zależy na tym, żeby Polki i Polacy jednak poszli na kolejne wybory – to można, warto, trzeba i należy zmienić zasady rozliczania się parlamentarzystów z publicznych pieniędzy. To nie wymaga ani specjalnych umiejętności, ani wiele czasu, ani kosztownych ekspertyz. Naprawdę. Tylko czy komuś na tym zależy?
Katarzyna Kądziela
PS. Przypominam sobie, że dużo się kiedyś mówiło, żeby zwiększyć zaufanie urzędów do obywateli. Mniej zaświadczeń, więcej oświadczeń. Obywatel wszak prawdomównym i rzetelnym z reguły jest i zaufania nie nadużyje. Jeśli rozliczanie poselskich wydatków za pomocą oświadczeń miało być próbą wprowadzenia tej metody – trzeba powiedzieć wyraźnie: albo eksperyment się nie powiódł. Albo - z nierozpoznanych przyczyn - Polki i Polacy na swoich reprezentantów wybierają osoby o znacznie niższych niż przeciętnie obowiązujące standardach. I tyle.
http://www.liiil.pl/promujnotke |
Gadzinowski: Leszek Czarny |
![]()
W 1991 roku też wciskano mu kartę „Czarnego Piotrusia” i próbowano wyrzucić z życia politycznego. Włodek Cimoszewicz publicznie nawet apelował do Millera, aby złożył swój mandat poselski.
A wszystko to za kontakty z ówczesnym wiceprezydentem ZSRR Gienadijem Iwanowiczem Janajewem. Za to, że Miller podobno pomagał ostatniemu pierwszemu sekretarzowi KC PZPR Mieczysławowi Rakowskiemu pożyczyć pieniądze od bratniej partii, od KPZR. Na pokrycie kosztów rozwiązania PZPR.
Wtedy sam fakt pożyczania pieniędzy był już wielce niemoralny. Dzisiaj trudno znaleźć kogoś, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, bez jarzma kredytowego.
Dzisiaj czołowi krajowi moraliści polityczni cieszą się jak dzieci, wspominając wyprowadzany sztandar i pogrzeb PZPR. Ale za pomoc w uśmiercaniu PZPR towarzyszom radzieckim nie dziękują. Niewdzięczni hipokryci.
Rolę Gienadija Iwanowicza Janajewa zagrał dzisiaj Jarosław prezes Kaczyński. Podobnie jak wtedy, dla czołowych krajowych moralizatorów i komentatorów politycznych mało ważne było, o czym obaj liderzy opozycyjnych partii rozmawiali.
Ważne, czyli złe, było już samo ich spotkanie.
Ten ostatni kontakt z Kaczyńskim pobrudził, w opinii czołowych krajowych moralizatorów i komentatorów politycznych, wielce Millera, ale już nie Kaczyńskiego, bo wcześniej, też w ich opinii, Millerowi odrosła utracona cnota polityczna.
A Kaczyński stoi teraz tam, gdzie w 1991 roku stał Gienka Iwanowicz.
Jeszcze niedawno ci sami moraliści i komentatorzy zarzucali liderowi NSZZ „Solidarności” Piotrowi Dudzie podobny, ohydny występek. Że stanął obok Millera widoku publicznym. Nie tylko stanął, ale też wspólnie zaśpiewali przenajświętsze „Mury” Jacka Kaczmarskiego.
I jeszcze, co najgorsze, Miller znał „Murów” wszystkie zwrotki, co nie jest takie znów popularne nawet w środowiskach postsolidarnościowych.
Zaraz potem do powszechnej nagonki na Millera dołączył się Urban. Zdziwiło mnie to nieco, bo przecież Łysy zawsze był solistą i gardził śpiewem w medialnych chórach, na podaną im nutę. Widać długotrwała ciasnota niszy robi swoje.
Waląc w Millera, Urban jednocześnie pociągnął łacha z kobiety premier doktor Kopacz i aby dodatkowo prawdziwych Polaków zszokować, bo to lubi, „bo to umi”, bo mogą drugi raz go już w tym roku do telewizora nie zaprosić, ogłosił, urbi et orbi, że zagłosował na Platformę Obywatelską.
To było za wiele jak na wielką pojemność umysłów wielokrotnie tu wspomnianych.
Jedni, aby pobrudzić Urbanem rządzących, okrzyknęli go nowym rzecznikiem prasowym Platformy Obywatelskiej.
Inni, jak Roman Giertych, mecenasem czasem zwany, rozpoznali w Urbanie tajnego współpracownika PiS.
Nie próżnował też Miller. Poleciał klasycznym Urbanem i publicznie obiecał Łysemu, swemu dawnemu kochankowi politycznemu zresztą, że z satysfakcją przyjdzie na jego pogrzeb.
Oburzyło to wielce aktualnego naczelnego lewicowca czołowych krajowych mediów Jacka Żakowskiego. Bo wielce go zniesmaczył ten niesmaczny styl Millera.
Zdziwiło mnie to wielce, bo znam Jacka Żakowskiego od lat. Wiem, że dużo czytał, czyta i długo jeszcze czytał będzie. A jednak nie zna „Napluję na wasze groby” Borisa Viana. Tytułu kultowego w redakcji „Nie” za jej dobrych czasów.
Zresztą sam obiecałem Urbanowi, że na pewno przyjdę na jego pogrzeb. Nie cierpię tych ceremonii, o czym wie on doskonale, na swój pogrzeb na pewno nie pójdę, ale na Urbana – stawię się. Bez wymówek.
Zwłaszcza, że obiecał mi krótkie uroczystości pochówkowe, za to długą stypę.
Imprezę w stylu dawnego „Nie”.
Echa takich znajdziecie w powieści „Marsz Polonia” zasłużonego literata Jerzego Pilcha.
Leszek Miller został naczelną kanalią polskiego życia politycznego, bo spotkał się z żywym, rozgorączkowanym Kaczyńskim i zadeklarował przyszłe, bliskie spotkanie z zimnym Urbanem.
Bo poziom krajowej politycznej publicystyki spadł do poziomu tabloidalnej moralistyki.
Do stylu politycznego pudelka.
Do rozważań – kto z kim, a nie – dlaczego?
Piotr Gadzinowski
PS. Leszek Miller skazywany w 1991 roku za stosunki z Janajewem na śmierć polityczną został w 1996 roku szefem Urzędu Rady Ministrów w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, a potem ministrem administracji i spraw wewnętrznych w tym rządzie. Potem 16 kwietnia 2003 w Atenach premier Leszek Miler, wraz ze swymi ministrami, Włodzimierzem Cimoszewiczem i Danutą Hubner, podpisał Traktat Akcesyjny wprowadzający Polskę do Unii Europejskiej.
Gienadij Iwanowicz umarł w 2010 roku na raka płuc.
|