sobota, 17 lutego 2018

TURYŚCI


Polska w Pjongczang 2018


Ciekawy artykuł Michała Pola dotyczący zachowania polskich kibiców w stosunku do
biało-czerwonych uczestników Zimowej Olimpiady.
Polecam!

Pewnie, że jak każdy polski kibic chciałbym, żeby na igrzyskach w Pjongczangu nasi sportowcy co dnia zdobywali medal lub kilka. Żeby codziennie przynajmniej raz brzmiał w Korei Mazurek Dąbrowskiego. Żeby był sens rzucania okiem na tabelę medalową i analiza, kogo zaraz przeskoczymy po kolejnym dniu.

Pewnie, że jako dziennikarz wolałbym okładki i czołówki gazet poświęcone sukcesom biało-czerwonych. Mnie też zaczyna frustrować, że kolejne „Wiadomości” czy „Fakty” zamiast zaczynać się od breaking newsów o kolejnych krążkach, gdzieś na końcu muszą relacjonować w czym znów nam nie wyszło, co znów nie zadziałało.

Oczywiście kibice mają prawo czuć się rozczarowani wynikami Polaków w Pjongczangu, ale dyskusja, która właśnie toczy się w mediach społecznościowych na temat niepowodzeń naszych olimpijczyków, kompletnie mnie załamała. Najkrócej mówiąc, wiele osób odmawia im prawa reprezentowania Polski w Korei. Bo za słabi. Wiele osób chciałoby wysyłać na igrzyska tylko tych, którzy dają gwarancje miejsca na podium. Hejt spadł na zajmujących miejsca poza pierwszą dziesiątką. Wielu domaga się, żeby „oddali pieniądze, które podatnicy wydali na ich szkolenie, przygotowania i wyjazd do Korei”.

Powszechny stał się zarzut, że pojechali tam „jako turyści, za nasze pieniądze”. „Ja też lubię jeździć na egzotyczne wycieczki, ale nie biorę ani z budżetu państwa, ani od państwowych sponsorów” – w podobnym stylu napisało do mnie na Twitterze wielu internautów. „Nie wymagamy medali, ale też nie chcemy żeby turyści jeździli na wycieczki za pieniądze podatników” – napisał inny w odpowiedzi na tweet Andrzeja Twarowskiego, że to trochę śmieszne „iż wymagamy medali w zimowych igrzyskach olimpijskich mając: dwie skocznie, ćwierć trasy biegowej, jeden kryty tor do łyżew (od niedawna) i zero tras do narciarstwa alpejskiego. Może jednak warto walnąć się w łeb”.

Takie podejście świadczy o kompletnym niezrozumieniu istoty sportu, a już idei igrzysk olimpijskich szczególnie. Nawet jeśli z powodu komercjalizacji i politycznych nacisków daleko odeszliśmy od pierwotnej idei barona Pierre’a de Coubertina.

Komu jak komu, ale Czytelnikom „Przeglądu Sportowego” zapewne nie trzeba tłumaczyć różnicy między osobą udającą się po ciężkim roku pracy na zasłużone wakacje, żeby pozwiedzać i odpocząć, a sportowcem, który w wyniku wielu wyrzeczeń, często kosztem relacji rodzinnych, kwalifikuje się na imprezę życia. Kwalifikuje – to kluczowe słowo. Występu w igrzyskach olimpijskich nie da się kupić nawet za cenę najdroższej wycieczki dookoła świata. Trzeba na niego zapracować. Wypełnić wyśrubowane minima, etc.
Nie mówiąc już o tym, że wielu naszych zawodników dyscyplin mniej popularnych i dopieszczonych niż skoki narciarskie, musiało dołożyć do interesu, samemu opłacać sobie wyjazdy na punktowane starty, samemu kupować lepszy sprzęt, żeby rywale nie uciekli za daleko.

Nie chcę wchodzić w dyskusję, że zamiast „fundować niespełnionym sportowcom wycieczki na igrzyska i budować w kraju trasy biegowe czy kryte lodowiska, można lepiej przeznaczyć te pieniądze”, bo pachnie mi to populizmem w stylu prof. Magdaleny Środy, która apelowała, żeby zamiast budować stadiony na EURO 2012, przeznaczyć je na nowe żłobki i przedszkola. Irytowały ją nawet powszechnie rosnące Orliki.

Natomiast ciekawą kwestią jest to, czego właściwie powinniśmy wymagać od reprezentantów sportów zimowych, skoro nie mamy w Polsce ani Alp, ani infrastruktury krajów skandynawskich czy Europy Zachodniej. Otóż wymagałbym „życiówek” albo przynajmniej najlepszych występów w sezonie. Dowodu, że rzeczywiście zawodnik potraktował igrzyska jak kulminacyjny punkt w karierze. Jeśli stało się inaczej, powinni zapłacić za to głównie brakiem stypendium.

Nie mam nic przeciwko, żeby Polska wyspecjalizowała się w konkretnej dyscyplinie sportu jak Holendrzy, którzy postawili na łyżwy, Koreańczycy na short track, Amerykanie na snowboard, Niemcy biathlon i narciarstwo klasyczne, Norwegowie biegi narciarskie, Łotysze bobsleje, a Kanadyjczycy na hokej. Ale przecież nie zrezygnowali przez to ze startów w innych sportach, mimo że tam mają nieco mniejsze szanse.

Rozmawiałem o powodach hejtu na „sportowych turystów” z Katarzyną Zygmunt, psychologiem sportowym, sędzią hokeja, żoną Pawła, czterokrotnego olimpijczyka w łyżwiarstwie szybkim i matką reprezentanta Polski w hokeju. Jej zdaniem, pomijając fakt, że anonimowość w internecie sprawia, że ludzie generalnie hejtują co się da, w tym przypadku robią to ci, którzy stronią od aktywności fizycznej. Którzy na co dzień nie przekraczają własnych barier, nie ustanawiają własnych, małych rekordów. Nie potrafią więc docenić wysiłku tych, którzy rekordom i pokonywaniu barier podporządkowują swoje życie.

Pamiętajmy, że nawet ci, zajmujący miejsca w odległych dziesiątkach, odpadający w ćwierćfinałach, to najlepsi w swoich dziedzinach w Polsce. Na tym polegają igrzyska, że wysyłamy tam najlepszych, jakich mamy.

Czy ktoś wpadł na pomysł, żeby odmawiać mistrzowi Polski w piłce nożnej startu w Lidze Mistrzów, choć z góry jest skazany na niepowodzenie? Ba, raz nawet jeden mistrz popełnił podobny błąd, co ten nasz saneczkarz, który na starcie zapomniał maski i zjechał „na ślepo” bez niej, zajmując odległe miejsce. Czasem się to zdarza, niestety. Nikt nie hejtował piłkarskiej reprezentacji Polski za ćwierćfinał EURO 2016, nikt jej zawodników nie nazywał turystami. Wręcz przeciwnie, wszyscy byliśmy zachwyceni. Ktoś okazał się lepszy w rzutach karnych. W Pjongczangu wielu jest lepszych od naszych na strzelnicach, trasach biegowych, torach łyżwiarskich. Znalazło się też paru lepszych na skoczni. Na tym polega rywalizacja w sporcie. Ale nie krzywdźmy przegranych, nazywając ich turystami.

                                        http://www.liiil.pl/promujnotke


1 komentarz:

  1. Interesujący wpis. Postrzeganie naszych olimpijczyków jak ,,turystów za nasze'' tonuje falę hejtu w internecie na temat niepowodzeń w Korei Płd. Pol jednakże przekornie broniąc gani proceder ,,turystyki'' akcentowaniem krytykanctwa z wszelkich stron.
    (Ten sam błąd popełnia wielu komentatorów. Jak ostatnio Tusk. Oskarżając kaczystów o reklamę ,,polskich obozów śmierci'' sam przyczynił się do ich popularyzowania).
    Końcowy wybieg z analogią do piłkarzy (Milionerów!) oraz infrastruktury piłkarskiej, a zwłaszcza demagogiczny truizm ,,ktoś jest lepszy'', brzmi dla mnie jednoznacznie;
    -W skomercjalizowanym świecie tylko milionerzy mogą sobie pozwolić na uprawianie sportu. Biednym pozostaje kibicowanie.
    Brakiem sukcesów naszych olimpijczyków, przy rozbudowanym składzie ze sztabami techników i dworem oficjeli niedwuznacznie wskazuje na turystykę.
    Mnie ta usakralizowana tradycją rywalizacja koni z narodowych stajni, wychowywanych na sterydach i utrzymywanych w formie dopingiem już nie bawi. Zdradza bowiem przejawy wojny hybrydowej, w której możni tego świata walczą ze sobą astmatykami, testosteronowcami, smakoszami EPO i meldonium. Od patronatu Pierre'a de Coubertain wolę przychylne oko nie zawodzącej jeszcze Wenery i dostarczającego przyjemności Bachusa.
    Jak dziadek mojego sąsiada (tego ,,zza płota''), którego wnuki już stoją nad grobem.
    Pytany, co woli; seks czy olimpiadę-odparł bez wahania
    -Seks!
    I dodał po chwili.
    -Ale olimpiada jest częściej.
    Sowizdrzal

    OdpowiedzUsuń

Jak opublikować komentarz?

Jeśli nie masz KONTA GOOGLE, to można wybrać:

- NAZWA /ADRES URL - w okienku NAZWA wpisać nick i w okienku ADRES wkopiować adres swojego bloga.

- ANONIMOWY - w tej opcji proszę podpisać się w komentarzu.